4/02/2023

(Spóźnione jak nigdy) Denko 2/2022!


Ten wpis publikuję zazwyczaj w grudniu bądź styczniu, a mamy od wczoraj kwiecień... W skrócie powiem tylko, że grudzień upłynął mi pod znakiem przeprowadzki, a w nowym mieszkaniu WCIĄŻ JESZCZE NIE MAM INTERNETU!!! Dzisiaj korzystam z okazji, że mogę akurat coś opublikować, więc odhaczmy temat denka żebym mogła pozbyć się czegoś z mojego zagraconego, prawie pozbawionego mebli lokum ;)


Włosy


Zacznę od tego, że jestem praktycznie pewna że tu czegoś brakuje – dałabym sobie rękę uciąć, że zużyłam w zeszłym roku jeszcze jednego litrowego Kallosa Color albo Kallosa Keratin. Najprawdopodobniej zaginął w rozgardiaszu związanym z przeprowadzką...


Poza nim zużyłam tylko jeden znany i lubiany hit – maskę Anwen do włosów wysokoporowatych. Poza tym przetestowałam kilka innych anwenek: Emolientowa Akacja i Emolientowa Melisa sprawdziły się całkiem fajnie, maska do włosów niskoporowatych była dla mnie tylko ratunkiem na wyjeździe, a totalnym rozczarowaniem okazała się odżywka bez spłukiwania Proteinowe Liczi. Zarówno ona, jak i Emolientowa Gruszka (którą pokażę w następnym denku) są dla mnie O WIELE za lekkie. To odżywki bez spłukiwania dobre dla osób o prostych włosach, które chcą je dodatkowo delikatnie dociążyć i wygładzić. Dla włosów falowanych lepsze są gęste, kleiste b-ski w typie kremów do loków. Żyłka odkrywcy sprawia, że mam ochotę przetestować też Emolientową Morelę... no ale jestem prawie pewna że nie tędy dla mnie droga. Może Wy podzielicie się opiniami na jej temat?


Na wyjeździe zabrakło mi szamponu i padło na łagodnie oczyszczający szampon Crazy Hair. W sumie był spoko, ale dość szybko zaczął brzydko pachnieć! I tak go zużyłam (i nic mi się nie stało, ale nie zachęcam do takiego postępowania), ale z tego powodu więcej go nie kupię. Z kolei szampony w kostce Kosmetyki DLA oraz Alverde były super! Zwłaszcza sosnowa włosomyjka w okresie świątecznym... boska ^^


Olejek z ekstraktem z zielonej herbaty Venus i silikonowe serum na końcówki Green Pharmacy zużyłam bez bólu, ale i bez zachwytu. Chociaż w sumie jestem zdziwiona, że ten jedwab z GP miał kiedyś status tak kultowego kosmetyku... dla mnie nic specjalnego tak szczerze powiedziawszy ;)



Twarz

oczyszczanie


Olejek z Bielendy jest świetny – było to moje drugie opakowanie! Płyn micelarny z bakuchiolem również przypadł mi do gustu, zwłaszcza przez kontrast z płynem którego używam obecnie, który jest wyjątkowo mocno perfumowany... Żel myjący z Lirene Yuzu raczej nie jest już dostępny, bo kupiłam go gdzieś na początku pandemii i zużywałam tylko podczas wyjazdów itd. (był bardzo fajny). Niesamowicie spodobał mi się miniaturowy żel Geek & Gorgeous 101 Jolly Joker, który dostałam w gratisie do jakichś zakupów internetowych. Nie przyfarciłam za to z mydłami do twarzy: aleppo z różą Najel było okropnie drażniące i zużyłam je w bólach do ciała oraz rąk. Efektów Białego Jelenia i Słonej Lawendy od Czterech Szpaków nie pamiętam, ale na pewno jak dotąd nic nie zbliżyło się do emolientowej kostki myjącej Pharmaceris.


Peeling enzymatyczny z Perfecty był zapychaczem do koszyka (najtańszy peeling enzymatyczny na stronie na której robiłam zakupy) i potwierdził powiedzenie, że jak kupujesz tani, to dostaniesz tani ;) Niesłychanie słabo złuszczał, właściwie nie widziałam po nim żadnych efektów.



odżywianie 


Czego tutaj nie ma! No ale spróbujmy się z tym uporać. Maska w płachcie Pharmaceris super, sypka maska Hesh okej, maska w płachcie marki własnej Natura robiła niewiele. Glinkowa maska do twarzy Resibo All Clean była bardzo spoko, ale właściwie podobne efekty osiągam mieszając samodzielnie glinkę z dodatkiem oleju, hydrolatu czy innego rodzaju tuningu (a kosztuje to wówczas ułamek ceny, choć nie jest tak przyjemne i eleganckie jak gotowy produkt).


Jedziemy z kremami. AA Retinol Intensive Kuracja Menopauzalna na noc wspominam bardzo przyjemnie, a Avene Cleanance Women widzicie u mnie w kółko od trzech lat. Słynny filtr Nivea Cellular Luminous odkupiłam na Instagramie od dziewczyny którą bodajże uczulił albo podrażnił – według mnie był BOSKI! W przeciwieństwie do Lirene Sun Natura, który wypatrzyłam na Insta u @Annemarie, ale mnie niemiłosiernie bielił i został zużyty na szyję oraz dekolt. Z kolei widoczny tutaj krem Bandi z linii Anti-Aging Care to odpowiednik kremu do skóry mieszanej, który pokazywałam Wam w schemacie pielęgnacji 2022. Ta wersja do skóry suchej i normalnej strasznie kulkowała mi się na twarzy, zdecydowanie odradzam go każdemu.


Przy jakimś zamówieniu dostałam sporo próbek kremu Dermika Luxury Placenta 60+ i wspominam go z przyjemnością. O próbkach kosmetyków DLA ciężko mi się wypowiedzieć, bo wystarczyły na góra dwa użycia. Ale krem Niszcz Pryszcz zużyłam w wersji pełnowymiarowej i wiem, że jest świetny. Miałam też pojedyncze próbki Basic Lab, Erin's Faces i Bandi, ale ponownie – mogę powiedzieć tylko tyle, że mnie nie uczuliły ;)


O serum Liq Light z 15% kwasu askorbinowego pisałam wiele razy, a o mini-serum Cukier wspominałam przy poprzednim schemacie pielęgnacyjnym: to produkty, które bardzo lubię. Z kolei słynne serum pod oczy z kofeiną The Ordinary nie zrobiło na mnie większego wrażenia – może dlatego że nie mam tendencji do opuchlizny okolic oczu?


Zużyłam także trzy produkty do pielęgnacji ust: balsam kosmetyki DLA był super, cudownie pachniał ziołami, choć trzeba mieć na uwadze że jest bardzo miękki i tym mocniej rozmięka w wysokich temperaturach. Więc polecam go zdecydowanie w okresie jesienno-zimowym. Tego problemu nie ma z pomadką Dr Kneipp, która jest moim hitem pod maseczkę i którą miałam stale w pracy. Z kolei olejek do ust Alterra był okropny. Ogólnie smarowanie ust olejem (bez żadnych nieolejowych dodatków) to coś czego nienawidzę, a ten dodatkowo niezbyt ładnie pachniał i miał dozownik za którym nie przepadam (metalowy roll-on).



*runda bonusowa*


Czy zgubiłam podczas przeprowadzki rzeczy? Tak. Czy znalazłam podczas przeprowadzki dawno zagubione i odżałowane rzeczy? Również tak. Takie jest życie bałaganiary :P Więc z ogromnym opóźnieniem chciałabym pokazać Wam odlewki kremów z filtrem, które wieku temu dostałam od @Basi <3


Pharmaceris S Medi Acne 50+ BARDZO bieli i dość mocno się ciastkuje. Po pierwszym użyciu resztę zużyłam na szyję i dekolt, tam sprawdził się dobrze.


Vichy UV-Age Daily Fluid 50+  był bardzo wodnisty, ale fajny. Zakup pełnowymiarowego opakowania do rozważenia ;)


Rilastil Watertouch Fluid SPF50+.... ojej. OSTATECZNY efekt na twarzy jest nie najgorszy, zastyga całkiem fajnie. Ale rozpracowanie go na skórze zajmuje mi z trzy razy więcej czasu niż z innymi sprawdzonymi kremami przeciwsłonecznymi, więc dla mnie odpada. Przy ostatniej aplikacji zrobiłam tak, że na szybko "rozmazałam" go na skórze i zostawiłam z tymi wszystkimi smugami. W międzyczasie zajęłam się szyją i dekoltem, a kiedy po tej dłuższej chwili wróciłam do twarzy to czas równomiernego rozprowadzania stał się nieporównywalnie krótszy.




Kosmetyki kolorowe


W porównaniu do poprzedniego denka mamy tu o wiele więcej produktów (wtedy 9, tutaj aż 17!), ale w przeciwieństwie do poprzedniego wpisu pokażę dzisiaj mało takich dużych graczy jak rozświetlacz, który zużywa się całe wieki.


Korektor z Pierre Rene Contour Concealer jakościowo jest ŚWIETNY, ale odcień był dla mnie nieco za zimny – a szkoda. Stacjonarnie chętnie sprawdziłabym inne warianty. Krem BB Orange ze Skin79 to mój hit od dawna, ale obecnie poszukuję zastępcy, który byłby polskiej produkcji oraz cruelty-free. Miniaturka Yonelle to gratis do zakupów. Nie używam baz pod makijaż, więc zużyłam ją jako rozświetlacz w płynie, ale w tej funkcji nie urwała mi tyłka. Za to puder pod oczy Hean Lightening Secret to mistrz! Obecnie mam jego wersję bezdrobinkową i jednak wolę wersję widoczną na zdjęciu powyżej – na pewno do niej wrócę.


Baza pod tusz do rzęs Delia straszliwie ciapała się w opakowaniu, wylewała się z niego gdy wkładałam szczoteczkę po użyciu, brudziła się... mówię jej stanowcze NIE. Tusz Essence I <3 Extreme curl & volume dostałam do szwagierki (której własnoręcznie sprezentowałam go w kalendarzu adwentowym 2021) i był genialny – gdyby nie to, że staram się trzymać polskiej kolorówki to na bank bym do niego wróciła. Innego rodzaju "hitem" jest tusz z Mystik Warsaw. Złamałam się i złożyłam zamówienie w Kontigo, czyli w sklepie który kojarzy mi się ze słabą obsługą klienta. Przyjechał do mnie produkt niepełnowartościowy: pozbawiony tej nakładki na nakrętkę, która nadaje całemu opakowaniu właściwy kształt. Pomyślałam sobie, że to nie jest wielki problem, nie chce mi się z nimi użerać i po prostu włożyłam tusz do zapasów, bo czekałam aż Deborah albo Essence wyzionie ducha. Trwało to dłużej niż myślałam, a kiedy po kilku miesiącach otworzyłam wreszcie tusz Mystik to wyglądał tak jak widzicie: wyciągnęłam z niego tylko drążek, na którym powinna być reszta szczoteczki (która zapewne odczepiła się i jest w opakowaniu). Nie mam więcej pytań :'D


Ten zużyty eyeliner to Delia, który moja mama znalazła w kalendarzu adwentowym (2019) i oddała mi. Spoko produkt jakich wiele. Żel Wykańczający do brwi z Glam Shopu to nie moja bajka: ja mam bardzo długie włoski w brwiach i lubię żele, które utrwalają je na mur-beton. Żel z My Secret to moja miłość na wieki. Kredka do konturowania z Glam Shopu to spadek z kolejnego kalendarza adwentowego mojej mamy (2021) i była świetna, lecz ja po prostu nie lubię produktów tego typu (wolę prasowane bronzery). Zużywam obecnie ostatnią taką kredkę i solennie obiecuję, że nie będę robić kolejnych podejść!


Błyszczyk Essence to ponownie spadek z kalendarza adwentowego mojej szwagerki – formuła fajna, taka jakby szklista, tylko ten kolor troszkę zbyt różowy ;) Ale zużyłam go na spacerach z psem i tego typu niezobowiązujących wyjściach. Zużyłam także moją najstarszą pomadkę (Essence blush my lips) oraz naturalną pomadkę Felicea: jakościowo obie zdecydowanie się bronią, chociaż takiego koloru jak ta Essence już raczej sobie nie kupię. A na studiach ją uwielbiałam i zebrałam sporo komplementów nosząc ją!


Mamy tu jeszcze ogryzek czarnej kredki do oczu z Make Up Revolution (tym razem z kalendarza adwentowego 2020 mojej mamy), rozświetlacz Miya mySTARlighter, zabłąkaną próbkę perfum Dyptique Tam Dao i cień Smoczy Owoc – chyba wycofaną już mulipastelę z Glam Shopu. Wszystkie te kosmetyki lubiłam, choć zwrócę uwagę na to, że odcień tego rozświetlacza jest taki... hm, nieziemski? Jakby lekko holograficzny? W każdym razie, jeśli lubicie naturalnie wyglądający makijaż to raczej nie przyda się Wam.


A skoro już pokazałam tę zabłąkaną próbkę (o samym zapachu pisałam w tekście o perfumach niszowych)...




Perfumy

Frapin - 1270

Zacznę od największej próbki, a zarazem od zapachu który zrobił na mnie największe wrażenie. Otóż jakiś czas temu wymarzyłam sobie, że chciałabym na zimę mieć perfumy pachnące grzanym winem! Nie za bardzo wiedziałam jak się za to zabrać, więc podpytałam moją przyjaciółkę Ewę, która w tematy niszowych perfum wkręcona jest z dziesięć razy bardziej niż ja. I ona właśnie zasugerowała mi markę Frapin, która okazała się strzałem w dziesiątkę! Wahałam się między Frapin 1697 a Frapin 1270, ale ostatecznie te drugie wygrały i mam ich pełnowymiarowy flakon ^^ Jeśli słodkie, orientalno-przyprawowe perfumy łączące w sobie nuty miodu, suszonych owoców, przypraw, kawy, kakao czy żywicy brzmi dla Was nęcąco to polecam spróbować chociaż odlewki – może zakochacie się tak jak ja.


Zoologist – Bee Ekstrakt


To perfumy, które tylko o włos przegrały z Frapin walkę o podium i zakup flakonu. Kombinacja miodu, wanilii, imbiru czy pomarańczy daje efekt dość mocno kojarzący mi się z miodem pitnym, a od niego do grzańca już nie aż tak daleko ;)


Commes des Garcons – Commes des Garcons (1)


"Ciepły korzenny"? Według mnie świeży korzenny. Dominują goździki, kardamon i kolendra; efekt jak dla mnie przywodzi skojarzenia z naturalną pastą do zębów :P


Zoologist – Moth Ekstrakt


Początek całkiem przyjemny – pachnie zakurzoną biblioteką w posiadłości angielskiego lorda. W samym środku dość wyraźnie czuć miód. Ale później robi się coraz mniej przyjemnie, a coraz bardziej dusząco i niestety u mnie kończy się bólem głowy.


Serge Lutens – L'eau d'Armoise


Gorzki, wytrawny zapach ziołowy – szczególnie na początku. Nie krytykuję, ale po prostu nie jest tym co chciałabym nosić. Chciałam wypróbować je co najmniej od 2019 roku (zobaczcie same - klik!), więc cieszę się, że wreszcie była okazja!


Zoologist – Musk Deer  Ekstrakt [mały mój, duży od Ewy]


Bardzo drzewny, ale chyba nie umiem o nim powiedzieć nic więcej. Oczywiście nut zapachowych jest w nim jeszcze wiele, ale mój mało wprawny nos na razie nie radzi sobie z analizą tej kompozycji.


Diptyque – Eau Duelle [od Ewy?]


Otwarcie jest niesamowicie waniliowe, słodziutkie. Potem powoli robi się bardziej bardziej przyprawowo, ale ta wanilia nigdy do końcu nie spuszcza z tonu. Chętnie wąchałabym je na kimś, ale sama nie czułam się w nim sobą.


Diptyque – Tempo [od Ewy]


To pierwsze typowo aromatyczno-paczulowe perfumy jakie wąchałam i na pewno zrobiły na mnie wrażenie: pierwszym moim skojarzeniem była chatka zielarki albo szeptuchy. Nie miałam jednak czasu by zastanowić się czy jest to coś dla mnie, bo wyjątkowo szybko przestałam czuć na sobie jakikolwiek ślad tych perfum.


Hiram Green – Moon Bloom [od Ewy]


Niby białe kwiaty/tuberoza, ale ja i tak czuję na początku głównie ylang-ylang, a na drugim miejscu jaśmin i jakby gardenię...? Nie była to moja ulubiona kompozycja i mojemu S. też się nie podobała.


JMP Artisan Perfumes – Mossy Soil [od Ewy]


Perfumy pachnące grzybobraniem! Bardzo udatnie uzyskany zapach mokrej, leśnej ziemi – szczególnie takiej wąchanej jesienią, gdy sezon grzybowy w pełni i ich zapach dokłada swój akord do ogólnej woni lasu. Nie dla mnie, ale jestem pod wrażeniem. Polska marka!


Olympic Orchids Artisan Perfumes – Woodcut [od Ewy]


Bardzo drzewny, a otwarcie w moim odczuciu bardzo animalistyczne – w głowie stanęła mi wizja rodem z filmu fantasy: minotaur czy inny mityczny półczłowiek rąbiący drewno w środku bajkowej puszczy. Później robi się bardzo standardowo, bo przez kilka godzin czuć dość mocno samo drewno, a na koniec zostaje głównie karmelek przywodzący na myśl Werther's Original. Mega dziwne i ciekawe połączenia, choć nie dla mnie.




Ciało

higiena


Jestem praktycznie pewna, że ten płyn do higieny intymnej Yope powinien był się znaleźć w poprzednim denku, ale opakowanie gdzieś mi się zaplątało. Zarówno ten, jak i podobny produkt z Farmony były całkowicie poprawne. Mydło w płynie (które dostałam od przedstawiciela farmaceutycznego) jak zawsze zużyłam głównie do mycia pędzli. Ręce myję głównie widocznymi tutaj mydłami w kostce Linda, a kiedyś z braku laku kupiłam tego Protexa i też było dobrze. Pastę do zębów Ben & Anna również znacie z moich wpisów doskonale.


Na osobne wyróżnienie zasługuje WYBITNY produkt jakim jest Super Kostka od Czterech Szpaków. Według producenta tym kosmetykiem można myć ciało, włosy oraz twarz i... jest to najprawdziwsza prawda! Ma on jeden jedyny minus: zużywa się o wiele szybciej niż moje inne kostki i według mnie nie tylko dlatego, że to produkt 3w1, ale też jakoś tak... spienia się szybciej. Na pewno wiecie o co mi chodzi. Z tego powodu nie zostaje on u mnie produktem domyślnym, ale na wyjazdy polecam – i ja, i chłop myliśmy się tą kostką od góry do dołu, więc targaliśmy co najmniej siedem butelek kosmetyków mniej!



odżywianie


W sumie skromnie jak na mnie xd Ale druga połowa 2022 była dla mnie wyjątkowo pracowita i wyczerpująca, często odpuszczałam sobie różne pielęgnacyjne zabiegi. Mimo to zużyłam kolejne opakowanie (wielokrotnego użytku) genialnego masła do ciała Organique na wagę i chętnie bym je w te wakacje ponownie napełniła, ale słyszałam że podobno wycofali się z tej oferty! Wiecie coś?


Do ciała zużyłam też "olejek" Avon Encanto Intense i mieszankę naturalnych olejów firmy Ancient w wersji Radiant Skin, którą kupiłam w znanym pewnie wszystkim india shopie Lookah. Zapach bomba, używałam do kąpieli, do masażu, na ciało i do włosów, a wszędzie sprawdzał się zacnie :) A ten olejek z Avonu polecam ludziom, którzy nie lubią uczucia prawdziwego oleju na ciele, ale chcą osiągnąć podobny efekt pielęgnacyjny. Dodatkowy plus za świetny zapach.


Dostałam też od mamy kilka mini solnych peelingów od Bielendy, ale są one tak gruboziarniste i drapiące, że sięgam po nie od wielkiego dzwonu.


Oba kremy do rąk są świetne, choć każdy w czym innym. Virusept (otrzymany od przedstawiciela farmaceutycznego) to chyba najszybciej wchłaniający się krem do rąk jaki kiedykolwiek miałam, więc trzymałam go w pracy. Z kolei ten świąteczny krem z Ziai o aromacie orzechów w czekoladzie cudownie odżywiał i równie cudownie pachniał. W ogóle te limitowane kremy Ziaja praktycznie zawsze mi się świetnie sprawdzają.


***


Uff, mamy to! Niektóre z tych opakowań leżały u mnie od lipca i, podkreślam, przeprowadzałam się z nimi - jeśli to nie jest poświęcenie to nie wiem co nim jest ;D Czas je posortować i powyrzucać do odpowiednich kontenerów ;)


Miłej niedzielki!

Ania

4 komentarze:

  1. Jeśli chodzi o polski krem BB to totalnie polecam Resibo :) Ma bardzo delikatny, jakby świeży zapach, w pierwszym odczuciu jest nawilżający, nie ściąga, nie podkreśla skórek, daje bardzo naturalny efekt.

    OdpowiedzUsuń
  2. Heheh nie wierzę, że przeprowadzałaś się z opakowaniami :D ja miałam zupełnie odwrotnie, jeszcze przed przeprowadzką oddałam wszystkie swoje meh kosmetyki mamie i koleżankom. Nie żeby ich było dużo, ale walczyłam o każdy kg mniej :p
    Czytając nabrałam ochoty na próbki perfum. Mossy soil brzmi super, chociaż chyba już na to za późno. Z wiosną wracam do bazyliowych Jo malone <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2016 Kosmeologika , Blogger