Pokazywanie postów oznaczonych etykietą dieta. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą dieta. Pokaż wszystkie posty
Zdrowa utrata wagi w praktyce. Moje patenty.

11/22/2020

Zdrowa utrata wagi w praktyce. Moje patenty.


Pułapki odchudzania - dlaczego nie chudniemy mimo starań to moja mała duma. Okrutnie się przy tym artykule napracowałam, a teraz stanowi ogromne ułatwienie nawet w mojej pracy zawodowej! Podczas rozmowy w gabinecie czy teleporady przekazanie takiej ilości informacji nie byłoby z mojego punktu widzenia możliwe, a nawet gdyby... to zapamiętanie wszystkiego byłoby nierealne z punktu widzenia pacjenta. A teraz mogę po prostu podesłać komuś link i wyjaśniać tylko ewentualnie nasuwające się wątpliwości. Ulga!

Pułapki odchudzania - dlaczego nie chudniemy mimo starań.

7/29/2020

Pułapki odchudzania - dlaczego nie chudniemy mimo starań.



Odchudzanie jest trudne. Nie będę w tym tekście wnikać w to z jakich powodów próbujemy osiągnąć zmniejszenie masy ciała i do jakiej wagi powinniśmy dążyć: dzisiaj chciałabym tylko pomóc tym z Was, którzy mają trudności z osiągnięciem celu i nie rozumieją dlaczego.
 Halo Beauty Hair, Skin, & Nails Booster od Tati Westbrook. Czy to najlepszy suplement na skórę, włosy i paznokcie?

6/23/2019

Halo Beauty Hair, Skin, & Nails Booster od Tati Westbrook. Czy to najlepszy suplement na skórę, włosy i paznokcie?



Tati Westbrook założyła swój urodowy kanał na YouTube w 2010 roku i od samego początku szła z nim trochę pod prąd. W sferze opanowanej przez nastolatki i młode dwudziestki ona wystartowała jako trzydziestolatka. Rzadko pojawiała się na branżowych imprezach i nie podejmowała współprac innych niż akceptowanie przesyłek PR-owych. A potem zaskoczyła wszystkich ponownie: gdy każda szanująca się urodowa youtouberka wypuszczała swoją paletę, pędzle czy rozświetlacz, Tati nieco ponad rok temu rozpoczęła sprzedaż własnych suplementów na urodę skóry, włosów i paznokci.
Antyoksydanty w pielęgnacji cery: Co robi  dla naszej cery koenzym Q10? Który przeciwutleniacz jest najlepszy?

5/05/2019

Antyoksydanty w pielęgnacji cery: Co robi dla naszej cery koenzym Q10? Który przeciwutleniacz jest najlepszy?



Uderzę się w pierś: do tej pory traktowałam na blogu antyoksydanty trochę po macoszemu. To znaczy, jasne, witaminą C zachwycam się odkąd tylko pamiętam, ale całą resztę zbywałam trochę machnięciem ręki.
Przyczyny trądziku cz. 4: stan zapalny.

3/03/2019

Przyczyny trądziku cz. 4: stan zapalny.



W serii na temat przyczyn trądziku omówiłam już kilka filarów, na których stoi ta choroba: było o bakteriach, było o nieprawidłowościach rogowacenia skóry, a o łojotoku napisałam tyle, że musiałam podzielić ten wpis na dwie części: jeden o przyczynach i leczeniu, drugi o diecie i kosmetykach.
Detoks wątroby, odtruwanie ciała, detoksykacja cery, zakwaszenie organizmu... Bullshit alert.

3/16/2018

Detoks wątroby, odtruwanie ciała, detoksykacja cery, zakwaszenie organizmu... Bullshit alert.



Dzisiaj pogadajmy sobie mniej o pielęgnacji cery czy dermatologii (chociaż o nie może też zahaczymy), a bardziej o medycynie czy nauce jako takiej. Detoks organizmu będący tematem dzisiejszego wpisu chodzi mi po głowie już ze dwa lata i jak to często u mnie bywa, sama siebie zaskakuję tym kiedy wreszcie postanawiam go zrealizować.
Przyczyny trądziku: łojotok, cz. II. Leczenie dietą, najlepsze kosmetyki, pielęgnacyjne triki.

11/28/2017

Przyczyny trądziku: łojotok, cz. II. Leczenie dietą, najlepsze kosmetyki, pielęgnacyjne triki.


Witajcie!

Oto druga część artykułu na temat łojotoku, będącego elementem mojej „trądzikowej” serii. Jeśli nie czytaliście wcześniejszych odcinków, gorąco polecam!


Przyczyny trądziku: łojotok, cz. I. Przyczyny, wpływ na trądzik, podstawowe metody leczenia.

11/27/2017

Przyczyny trądziku: łojotok, cz. I. Przyczyny, wpływ na trądzik, podstawowe metody leczenia.





„Staram się przy okazji różnych postów podkreślać, że trądzik to choroba, a to oznacza konieczność wizyty u lekarza. Choroba ta ma złożoną etiologię, zróżnicowany przebieg i w związku z tym istnieje wiele metod jej leczenia.” – poznajecie ten wstęp?

 Co zamiast filtra? Ochrona przed UV bez kremów przeciwsłonecznych

9/05/2017

Co zamiast filtra? Ochrona przed UV bez kremów przeciwsłonecznych



Dzisiejszy pomysł na tekst podrzuciła mi czytelniczka podczas wypełniania mojej ankiety. Jak wiecie, zbieram Wasze opinie na temat bloga: tego co sądzicie o nim teraz i jak chciałybyście widzieć jego rozwój. Jeśli jeszcze jej nie wypełniałyście, koniecznie kliknijcie {tutaj} i poświęćcie parę minut na to, by Kosmeologika była jeszcze fajniejsza :)

Jemy sezonowo: mujaddara. Rozgrzewający hit tej zimy :)

3/09/2017

Jemy sezonowo: mujaddara. Rozgrzewający hit tej zimy :)


Mujaddara, soczewica i oryginalny izraelski gragger, bo święto Purim już za pasem!

Dziś przychodzę do Was z przepisem. Przepisem nie byle jakim, bo mowa o daniu, które w ciągu ostatnich paru miesięcy uratowało mi tyłek. Kilka składników, nie za wiele roboty, a efektem jest ogromny sagan pełen pysznego, rozgrzewającego jedzenia idealnego na zimową porę.

Mujaddara (znana też jako  majadra, mejadra, moujadara, mudardara czy megadarra, wymawiamy mudżadra) to danie kuchni libańskiej, które poznałam w Izraelu. Przepis wygrzebał mój chłopak na izraelskim blogu kulinarnym – oryginalny post znajdziecie tutaj (klik!).

W tym daniu zawiera się odbicie wszystkich najważniejszych okoliczności, które sprawiły, że kuchnia izraelska (niekoniecznie żydowska!) jest jedyna w swoim rodzaju. Oczywiście, dania żydowskie odcisnęły na niej swoje piętno, co widać po cechach wspólnych większości popularnych izraelskich dań, które z zasady:
  • nie zawierają wieprzowiny,
  • nie łączą nabiału z mięsem,
  • wymagają lub zyskują na długim gotowaniu na małym ogniu.

Ta ostatnia cecha wynika z tego, że w Szabat osoby szczególnie poważnie podchodzące do religii nie powinny wykonywać żadnej pracy – a za tę uznaje się także gotowanie, ba! nawet włączenie światła :) To zupełnie inna interpretacja Pisma niż nasze chrześcijańskie powstrzymywanie się od prac niekoniecznych w niedzielę. Podejście to doprowadziło do upowszechnienia takich przepisów, które wymagają lub dobrze znoszą długie siedzenie na małym gazie kuchenki czy w piekarniku. Hitem jest tutaj jachnun (dżachnun), czyli typ wypieku z ciasta podobnego do francuskiego, które zostawia się w piekarniku na 90-100 stopniach Celsjusza na całą noc. Do brytfanny można dorzucić kilka surowych jajek, które po tych kilku godzinach będą ugotowane na twardo, a ich białko – brązowawe. Nie jest to dokładnie to samo, co słynne izraelskie huevos haminados, ale bardzo blisko tego :)

Inną ważną (a dla dzisiejszego wpisu wręcz kluczową) kwestią jest tutaj niesamowita mieszanka kulturowa, jaką stanowią mieszkańcy Izraela. Po odrodzeniu tego państwa nieco ponad 50 lat temu, Żydzi z całego świata zjechali się do Ziemi Świętej przynosząc ze sobą między innymi wpływy kultur, w których dotąd mieszkali. W kuchnię izraelską wkomponowały się dania irańskie, libańskie, syryjskie i wiele, wiele innych. Tym sposobem prezentowana dziś przeze mnie mujaddara oryginalnie wywodzi się z Libanu, ale jest też daniem kuchni izraelskiej :)



Najbardziej podstawowy przepis na mujaddarę to ryż, soczewica i karmelizowana cebula. O tym, jak osiągnąć ten efekt i cały przepis znajdziecie na blogu Chilli, czosnek i oliwa (klik!), a u mnie pomysł na wersję „na bogatości” ;)

Składniki:

  • 3 szklanki brązowego ryżu
  • szklanka zielonej soczewicy
  • 1 kilogram piersi z kurczaka
  • 2 duże cebule
  • 3 marchewki
  • 1 litr wody
  • 1 łyżeczka kurkumy
  • ¼ szklanki oleju rzepakowego
  • sól do smaku


Mujaddara z kurczakiem i marchewką


1. Soczewicę należy zalać wodą na co najmniej pięć godzin – ja robię to na noc.
2. Pokroić kurczaka w kosteczkę, cebulę w piórka, marchew zetrzeć na tarce na dużych oczkach.
3. W dużym garnku z grubym dnem rozgrzać olej i wrzucić cebulę. Na bardzo małym ogniu smażyć pod przykryciem ok. 20 minut co jakiś czas mieszając. Potem zdjąć pokrywkę i smażyć dalej, aż zrobi się w kolorze taka karmelowo-złocista. U mnie to zwykle około 20-25 minut.
4. W międzyczasie po odpowiednim czasie namaczania odsączyć soczewicę, wrzucić do garnka i zalać wodą nieco ponad jej poziom. Zagotować i na małym gazie pod przykryciem gotować jeszcze 15-20 minut. Po tym czasie wodę od soczewicy odlać do naczynia, jeśli wyszło mniej niż pół litra to jeszcze rozcieńczyć do tej objętości i zachować na później.
5. Do skarmelizowanej cebuli dorzucić kurczaka, podsmażyć chwilę do białości.
6. Wsypać ryż i przez trzy minuty smażyć mieszając.
7. Dodać soczewicę i marchewki, wymieszać.
8. Wlać litr wody oraz pół litra wody po gotowaniu soczewicy, dodać kurkumę i posolić wedle uznania (u mnie jedna łyżka stołowa), wymieszać i zagotować.
9. Przykryć garnek i na najmniejszym gazie przez 20 minut lub do miękkości ryżu. Po zakończeniu gotowania zgasić kuchenkę i nie zdejmować pokrywki z garnka jeszcze przez kwadrans. Potem mujaddara jest gotowa do podania. Be’teavon, smacznego!

W przepisie dokonałam kilku zmian – oryginalnie było w nim tylko pół kilo piersi, a ponadto ryż jaśminowy i czarna soczewica, której chyba nie widuję w naszych sklepach. Tymczasem zieloną można dostać nawet w Biedronce ;) No a z brązowym ryżem wszystko jest zdrowsze, innego już praktycznie nie kupuję.

Zmierzch w Jerozolimie

Co jest takiego fajnego w tym daniu?

Przede wszystkim, dla mnie jest to receptura na OSIEM solidnych porcji obiadowych. Na składniki zrzucam się z przyjaciółką, u której mieszkam, a potem każda z nas ma robienie obiadu z głowy na cztery dni. Czasem jedną-dwie porcje mrożę na czarną godzinę, a czasem (np. gdy mam więcej pracy na uczelni lub poza) korzystam ze świętego spokoju jaki dają mi porcje na cały tydzień – piątek to u mnie dzień bezmięsny, więc się nie liczy ;) Tak więc jest to dla mnie przepis naprawdę ratujący tyłek.


Ta mujaddara nie wygląda może zbyt spektakularnie, ale jest przepyszna i pożywna. Według Fitatu jedna ósma z podanych w przepisie proporcji ma około 518 kcal, z czego 31 g białka, 17 g tłuszczy i 66 g węglowodanów – głównie złożonych w postaci brązowego ryżu :) Dobrze smakuje na zimno (pakuję ją w pudełko na zajęcia), jeszcze lepiej po podgrzaniu, syci na długo. Nie wymaga właściwie żadnych niesamowitych składników, ba! założę się, że połowa z Was ma wszystkie ingrediencje w domu już teraz ;) A z kolei w zimie dobrze sprawdziło się to, że nie wymaga kupowania jakichś tekturowych warzyw z importu czy szklarni tylko nasze polskie marchewki :) 

Polecam serdecznie, a jeśli ją zrobicie – dajcie znać jak wrażenia! :)

A jeśli jeszcze nie wypełniałyście mojej ankiety (klik!)... to poświęćcie mi tych parę minut i dajcie znać co myślicie na ten ważny, trudny temat. Dziękuję <3
Jemy sezonowo: Twoja idealna owsianka

7/27/2016

Jemy sezonowo: Twoja idealna owsianka




Owsianka to śniadanie mistrzów. Słyszałam to wielokrotnie i muszę przyznać, że argumenty „za” faktycznie wyglądały świetnie! Jedzenie owsianki chroni przed chorobami serca, nowotworami, cukrzycą typu II, pomaga dbać o linię, obniżać ciśnienie i cholesterol, wspomaga odporność, zawiera błonnik, witaminy z grupy B... No, cuda.
Jemy sezonowo: zupy, dzięki którym przetrwałam zimę

3/13/2016

Jemy sezonowo: zupy, dzięki którym przetrwałam zimę




Gęste, kremowe, sycące, pożywne. Takie właśnie są zupy, którymi zajadałam się przez ostatnie miesiące zawsze wtedy, gdy miałam ochotę na coś bez mięsa, ale tak samo krzepiącego i... często o wiele szybszego w przygotowaniu ;)
Jemy sezonowo: domowe suszone pomidory na trzy sposoby!

8/12/2015

Jemy sezonowo: domowe suszone pomidory na trzy sposoby!





Hej, dziewczyny!

Lubię gotować, ale jest coś, co zawsze było moim słabym punktem: domowe przetwory. A przecież wydaje mi się, że nie ma nic fajniejszego niż móc w środku zimy zajrzeć do piwnicy (spiżarki, komórki, szafki...) i wyciągnąć z niej słoik, w którym zaklęto wcześniej całą moc smaku i zdrowia, które normalnie dostępne są tylko w sezonie. Niestety, nie lubię większości powszechnie robionych weków (ogórków na milion sposobów, buraczków, dyni itp.), więc postanowiłam zrobić w tym roku samodzielnie coś, co i tak przecież kupuję: suszone pomidory!

Pomidory to źródło zdrowia, jakich mało. Sole mineralne (zwłaszcza potas i żelazo), karoten, witaminy i oczywiście słynny → likopen to powody, dla których warto je jeść.* W tej chwili sezon na nie kwitnie, są najlepsze i najtańsze. A jakie przetwory można zrobić z pomidorów? Domowy ketchup, koncentrat, sos, pomidorki konserwowe... to tylko pierwsze z brzegu przykłady. Ja wzięłam się za to, co lubię najbardziej :)

*na marginesie zdradzę Wam, że nienawidzę surowych pomidorów i większości postaci tego warzywa – dlatego tak ważne jest dla mnie przemycanie go w znośny dla mnie sposób ;)

Pomidory można suszyć na słońcu (około czterech dni, na noc oczywiście chowamy je) albo w piekarniku i ja wybrałam tę drugą opcję. Pięć kilogramów pomidorów to tyle, ile mieści się w moim piekarniku na dwóch półkach i kratce. Pomidory przecinamy na pół, wyjmujemy miękki miąższ z pestkami, układamy ciasno przecięciem do góry i przy uchylonych drzwiczkach suszymy (u mnie w 100^C z termoobiegiem zajęło to około 4 h).




W tym czasie przygotowujemy słoiki (u mnie wyszło ich piętnaście), do których wrzucamy co chcemy. Ja do każdego wkroiłam duży ząbek czosnku, a następnie podzieliłam słoiki na trzy grupki po pięć sztuk: do jednej wrzuciłam więcej czosnku, do drugiej zioła prowansalskie, a do trzeciej prażone na suchej patelni pestki dyni. Wszystko robiłam na oko, pod moje preferencje – czyli raczej hojną ręką ;)




Pomidory po wysuszeniu wrzucamy do dużej miski, solimy (pół łyżki soli) i słodzimy (łyżeczka cukru), skraplamy łyżką octu winnego i posypujemy garścią oregano oraz bazylii. Wstrząsając miską mieszamy i pakujemy pomidory do słoików tak, by zapełniały około 3/5 wysokości naczynia.

W tym momencie zaczyna się część, która totalnie mi nie wyszła. Większość (wszystkie?) przepisy o których czytałam pisały o jednym litrze oleju rzepakowego do zalania około pięciu kilo pomidorów. Ja potrzebowałam aż dwóch litrów, a i tak starczyło mi go naprawdę na styk :O Wlewamy olej do garnka i rozgrzewamy go, aż będzie bardzo gorący, ale nie wrzący. Mając garnek na gazie wypatrujcie pierwszego pęcherzyka powietrza, który oderwie się od dna i poleci na powierzchnię – w tym momencie bezwzględnie zmniejszajcie ogień! Inaczej porcją oleju przerobicie część pomidorów na bardzo smaczne chipsy pomidorowe – been there, done that ;)

W każdym razie, olej rozlewacie do słoików, zakręcacie, pasteryzujecie i uzbrajacie się w cierpliwość, bo pomidory wyciąga się po 2-3 tygodniach. Na myśl o moich cieknie mi już ślinka, a Wam?

Ja dochodząc do powyższego przepisu przewertowałam w sieci kilkanaście już gotowych i dopiero wtedy opracowałam mój. Największe podziękowania składam Opalance z → Nieba na talerzu, bo to od niej dowiedziałam się najwięcej :)




A co zrobić z resztek pomidorów? Mam nadzieję, że ich nie wyrzuciłyście! Mi wyszło 1,2 kg wyłuskanego miąższu, do którego dorzuciłam kilka pomidorów, które mimo najlepszych chęci nie zmieściły mi się w piekarniku – łącznie: całe 1600 g surowca. Co z nim zrobić? → Koncentrat! :) Mi wyszły trzy spore słoiczki, z czego jeden nie dotrwał nawet do zniesienia moich wytworów do piwnicy: zajadam się nim zamiast ketchupu, do zupy pomidorowej i makaronów ;)

Robicie domowe suszone pomidory? Jaki jest Wasz przepis na nie?
A może wolicie inne przetwory?
Jemy sezonowo | Szpinak i inne wiosenne liście na nowo, czyli pesto po polsku ;)

5/03/2015

Jemy sezonowo | Szpinak i inne wiosenne liście na nowo, czyli pesto po polsku ;)




Jakiś czas temu słuchałam w mojej ukochanej radiowej Trójce ciekawej audycji o nowalijkach. Zwracała ona uwagę na to, że niektórzy z nas jak tylko zobaczą w kalendarzu „Pierwszy Dzień Wiosny” ruszają do sklepów szukać nowalijek i... dziwią się, że w marcu nie ma jeszcze krajowych rzodkiewek albo pomidorów ;))

Warto pamiętać, że rośliny – tak jak ludzie – żyją swoim rytmem. Gdy następuje zmiana pór roku, najpierw wypuszczą liście, potem pączki, kwiaty i dopiero na samym końcu owoce, którymi są przecież także pomidory czy papryka.

źródło

Z tego powodu, gdy rozpieszczają nas dopiero pierwsze promienie wiosennego słońca, warto rozejrzeć się za zielonymi liśćmi: rukolą, rukwią wodną, szpinakiem czy botwinką. Można je po prostu umyć i kłaść na kanapce lub dorzucić do sałatki, albo przetworzyć i na przykład zapiec w tarcie.

Moją propozycją dla Was będzie pesto... ale nie takie całkiem zwyczajne :)

Zacznijmy od tego, że dla wielu osób pesto oznacza tylko jedno: pesto po genueńsku (pesto alla genovese). Ta potrawa to klasyczny włoski sos zrobiony z liści bazylii, orzeszków pinii, czosnku, parmezanu i oliwy z oliwek. Składniki te ucierało się w moździerzu (stąd zresztą nazwa sosu: od włoskiego pestare, czyli ucierać, miażdżyć), a sam sos można podawać z makaronem (np. płaskimi wstążkami trenette), na pieczywie czy nawet w zupach typu minestrone. W ubiegłym miesiącu skusiłam się w genialnym gdańskim bistro Kos na pesto z makaronem spaghetti i krewetkami: grało moim zdaniem fantastycznie!

Pesto możemy zrobić samodzielnie w pięć minut albo kupić. Jakiś czas temu w Biedronce było całkiem smaczne pesto alla genovese w kubeczkach takich jak od jogurtu, teraz zostało takie w słoiczkach, które mi szczerze mówiąc niezbyt smakuje. Pamiętajmy, że z powodu horrendalnej ceny orzechów pinii takie kupne pesto najczęściej ma ich tylko ułamek, resztę zastępuje się najczęściej nerkowcami.




Poza tradycyjnym pesto z Genui mamy wiele innych rodzajów pesto, jak choćby sycylijskie (tak zwane czerwone pesto – mało bazylii, dużo pomidorów, migdały zamiast pinii) czy kalabryjskie (paprykowe, dość ostre).

A co powiecie na nowalijkowe pesto polskie? :)

Moja propozycja:
  • dwie szklanki świeżej zieleniny (u mnie dzisiaj króluje szpinak!) 
  • pół szklanki orzechów laskowych
  • pół szklanki tartego twardego sera o pikantnym smaku, u mnie Grana Padano 
  • ćwierć szklanki oliwy z oliwek 
  • jeden ząbek czosnku 
  • świeżo mielony pieprz, sól morska 

Jeśli mamy orzechy w łupinach, to łuskamy je i prażymy na suchej patelni, po czym zostawiamy do ostygnięcia, a następnie obieramy je ze skórki. Wstępnie siekamy je nożem.

Liście dokładnie umyć, wysuszyć (na przykład na wirówce do sałaty) i porwać na małe kawałki.

Wrzucić wszystkie składniki do blendera lub moździerza (w tym przypadku czosnek przecisnąć przez praskę). Ucieramy krótko: pasta nie ma być gładka, tylko z wyraźnymi grudkami poszczególnych składowych. Doprawić solą i pieprzem.

Pesto przechowujemy w lodówce, w szczelnie zamkniętym pojemniku i w taki sposób, by na jego powierzchni była warstewka oliwy (dzięki czemu nie będzie miało do niego dostępu powietrze). Ja rozwiązałam sprawę tak, że do swojego pesto dałam o wiele mniej oliwy, za to po każdym użyciu wygładzam jego powierzchnię i wylewam na nią jedną łyżkę.

Moje pesto obłędnie pachnie... nugatem, bo prażonych orzechów laskowych dałam naprawdę hojną ręką :) Przy takiej ilości czosnku na całe danie nie musimy martwić się o przykre wrażenia fundowane ludziom wokoło ;) Sam sos ma u mnie konsystencję bardzo gęstej pasty (bo, jak wspomniałam, dałam naprawdę mało oliwy), co było moim celem: pesto zrobiłam sobie z myślą o kanapkach ;)



Wróćmy jeszcze na chwilę do składników.

Wybór zieleniny jest doprawdy ogromny. Pesto ze szpinaku czy rukoli to wyjście „bezpieczne”, większość z nas wie czego się po takim wyborze spodziewać. Ja miałam ogromną chrapkę na rukiew wodną, ale po bezowocnych poszukiwaniach poddałam się i na Gdańskim Bazarze Natury kupiłam wielki pęk szpinaku z ekologicznego gospodarstwa. W internecie widziałam też przepisy wykorzystujące liście rzodkiewki, liście rzepy czy jarmuż – myślę, że im też na pewno dam szansę :)

W przypadku orzechów, to ja wybrałam nasze, polskie orzechy laskowe, ale oczywiście mogą być też inne: włoskie, nerkowce, a nawet pestki dyni. Co do sera, to tradycyjnie powinien to być ostry, pikantny ser – taki jak parmezan czy Grana Padano (czyli właśnie mój dzisiejszy wybór). Wśród polskich serów całkiem przyzwoicie zapowiada się Rubin Old Poland (twardy, dość pikantny) oraz ser lubuski. Ciekawy smak mógłby dać też ser przeworski, ze swoim miętowo-majerankowym aromatem.

Zamiast czosnku można dać świeży czosnek niedźwiedzi, a zamiast oliwy z oliwek – po prostu inny olej. Może lniany o charakterystycznym smaku? Może praktycznie neutralny rzepakowy? Zachęcam do Waszych eksperymentów! Ja z całą pewnością podejmę jeszcze niejeden, bo pesto po genueńsku nieco mi się już przejadło ;)

Buziaki i smacznego!
K.

Porozmawiajmy o tłuszczach.

2/12/2015

Porozmawiajmy o tłuszczach.


oryginalne zdjęcie
Moimi pączkowymi nabytkami chwaliłam się Wam na → moim fanpage'u... Ale jeśli myślicie, że dzisiejszy post będzie o ostatkowych przysmakach, albo – co gorsza – o tłuszczu, który każdy z nas ma do zrzucenia, to grubo się mylicie ;)

Porozmawiajmy o tym, że tłuszcz w diecie jest zdrowy i potrzebny.
Zioło sezonu – ostropest plamisty

8/17/2014

Zioło sezonu – ostropest plamisty



 http://www.dreamstime.com/stock-images-herb-milk-thistle-image6979384



Rośnie wszędzie. Wygląda jak oset. W sklepie kosztuje grosze. Nie ma w nim nic, co przykuwa uwagę... dopóki się o nim nie poczyta. Ostropest plamisty Sybili marianum to jedna z ciekawszych roślin z jakimi się dotychczas zetknęłam. W czym tkwi jego sekret?

Copyright © 2016 Kosmeologika , Blogger