Cześć wszystkim! Uwierzcie lub nie, ale mimo że od dobrych dwóch lat nie jestem w stanie prowadzić bloga regularnie to ZAWSZE mam go z tyłu głowy i właściwie nie ma dnia, żebym sobie o nim w jakimś kontekście nie pomyślała. Odkładanie denek to jedna z tych rzeczy, które pod ten ledwo tlący się płomyczek podkładają trochę opału... Więc oto są - denka z całej drugiej połowy roku 2021.
Włosy
Na pierwszy ogień klasyka: aż dwa opakowania Kallosa Color, bo postanowiłam wreszcie przyłożyć się do bardziej regularnego olejowania włosów!
Do tego inne doskonale znane Wam produkty: abecadło włosomaniactwa w postaci maski Bingo Spa, poznany dzięki kultowym wpisom u Anwen szampon Equilibra, wielbiony przez zakręcone włosomaniaczki krem do loków Cantu „aktywator” i mój prywatny hit będący zamiennikiem uniwersalnego łagodnego myjadła Babydream - żel micelarny Booboo.
Na boku testowałam też trochę nowości:
- odżywki Sleeping Beauty od Anwen są fajne, ale nie w mojej ścisłej topce;
- dziewannowa włosomyjka od kosmetyki DLA spodobała mi się równie mocno jak sosnowa... czyli mocno!
- „nawilżająca” odżywka Cantu (pozbawiona w sumie jakichś mocniejszych humektantów...) była dla mnie całkiem uniwersalnym produktem – dokładnie takie coś zabrałabym ze sobą na wyjazd żeby nie martwić się o olejowanie, bo wzbogacenie o parę kropli oleju dawało na moich włosach efekt emolientowej maski;
- stylizatory Hairy Tale: żel Lemon Lemur był przyzwoity, ale żel Curlmelon jest dla mnie sto razy lepszy; a krem Curlmelon był naprawdę solidny – jednak nie tak dobry jak aktywator Cantu;
- szampon w kostce Herbs&Hydro sympatyczny, ale nie podbił mojego serca tak jak ich odżywka w kostce;
- maskę Marion Tropical Island kupiłam z przypadku i była dla mnie zbyt lekka, zużyłam jako nawilżający podkład przed olejowaniem;
- emolientowa maska Trust My Sister nie najgorsza, ale do maski Anwen dla wysokoporowatych nie ma startu ;)
- olejek Anwen Marakuja świetny! Wersji Mango używałam zbyt dawno temu by umieć je rzetelnie porównać, ale jak przez mgłę wydaje mi się, że może Mango było przez moje włosy lubiane jeszcze bardziej...? Na pewno planuję je przy najbliższej okazji kupić ponownie.
Cera
Część produktów dobrze znacie. Na pewno nie muszę Wam przedstawiać peelingu Tołpa, serum Liq CC, kremu przeciwsłonecznego LRP Anthelios, kremu z retinalem Avene Cleanance Women, płynu micelarnego Bioderma, olejku myjącego z Biochemii Urody, żelu punktowego z Sylveco, kremu z retinolem od Pharmaceris. Jeśli nie kojarzycie w jakimś kontekście przewinęły się na blogu to odpowiednie linki są podrzucone :) Ale są to same moje hity.
Przez te ostatnie pół roku przewinęło się u mnie też trochę nowości:
- peptydowe serum Dr Skin Clinic o konsystencji w zasadzie kompletnie wodnistej, więc jeśli nie przepadacie za lepkimi serami (jak na przykład te z Bielendy) to polecam!
- krem przeciwsłoneczny Purito kupiony zanim wybuchła afera dotycząca niewystarczającego ochrony jaką zapewniał...
- cudowny krem z peptydami Bielenda Professional;
- przyjemny krem łagodzący podrażnienia Resibo Peace Maker (prezent od marki);
- krem przeciwsłoneczny Vichy Anti-aging, który z powodu kulkowania zużyłam na szyję i dekolt;
- mój święty Graal kremów z filtrem: Marti Derm Proteos <3 Borze zielony, nie mam słów na to jak ten krem idealnie leży na skórze. Tylko ta cena i dostępność...
- koszmarny krem z filtrem Venus Golden Sun, który mój chłopak kupił sobie na wakacyjny wyjazd, a który ja w bólach zużyłam do końca ;P
- maseczka do twarzy Sabon, która poza nawilżaniem właściwie nic nie robiła;
- fajne masło do demakijażu Face Boom;
- peptydowy żel do twarzy Miya MySKINbooster, który przypomniał mi czemu unikam takich typowo żelowych konsystencji :'D (ale jemu samemu nie mam nic do zarzucenia);
- rozświetlający krem pod oczy Resibo Glow, który dostałam od marki i lubiłam, ale zdecydowanie nie tak bardzo jak ich krem odżywczy za którym obecnie mocno zatęskniłam :)
- emolientowa kostka myjąca Pharmaceris, która przez prawie rok zastępowała mi żel do twarzy i doskonale się w tej roli sprawdzała.
W dalszym ciągu próbuję na bieżąco zużywać próbki, ale przez to że żadnej z nich nie miałam więcej niż 1-2 sztuki to naprawdę ciężko mi je jakoś bardziej skomentować po dwóch dniach użytkowania ;)
Zęby
Zęby zawsze będą u mnie zasługiwały na osobny dział, bo to dla mnie temat ważny i mogę tylko dziwić się jak często przez ludzi jest zaniedbywany.
Pasty Ben&Anna w dalszym ciągu niepodzielnie rządzą w mojej łazience, są mega! Tak samo jak moja stareńka już szczoteczka elektryczna. Jak może kojarzycie, szczotkowanie uzupełniam często szczoteczką klasyczną i w poprzednim denku pastwiłam się nad szczoteczką Mohani, która po dwóch machnięciach do niczego się nadawała. Wspomnianą wówczas szczoteczkę z Jyska zgubiłam [*] i do dzisiaj nie miałam okazji kupić nowej, ale w lokalnym zielarczyku kupiłam innego bambusiaka – dam Wam o niej znać następnym razem ;)
Miałam też problem z nicią dentystyczną. Ulubionej Oral-B Professional nigdzie nie mogłam kupić, więc capnęłam inną tej samej firmy i to kompletnie nie jest to. Pomyślałam, że kupię uzupełnienie do opakowania Georganics (szerzej pisałam o niej tutaj), ale okazało się że ta jedwabna jest tak słaba, że pęka właściwie od samego patrzenia na nią... dramat. Oddałam ją w świat ;)
Nić The Humble Co. jest w moim odczuciu bardzo zbliżona do nitki Oral-B Professional, tylko że otrzymujemy produkt w kartonowym opakowaniu. Czyli jest to rozwiązanie nieco bardziej eko niż Oral-B, choć nie tak eko jak biodegradowalna węglowa Georganics (którą ogólnie bardzo lubiłam). Więc pewnie w zależności od tego gdzie akurat będę składać zamówienie będę trochę skakać między tymi dwoma produktami.
Kosmetyki kolorowe
Dwie trzecie z poniżej widocznych produktów zużyłam w ramach projektu na naszej grupie Project Pan Polska (klik!). I są to w sumie same nie najgorsze rzeczy:
- korektor pod oczy Pixie to w ogóle jest jeden z lepszych jakie miałam, a nie kupiłam nowego tylko dlatego, że miałam już zapas czego innego...
- cień Glam Shop „Błękitny Burgund” był ogólnie piękny, ale w moich paletkach jest trochę fioletów i nie używałam go tak często jak by na to zasługiwał. Więc aktywnie go zużyłam i żegnam go w zasłużonej chwale ;)
- wodoodporny tusz z Sensique był dobry, ale nie tak dobry jak Delia. Poszukiwanie godnego zamiennika (polskiego, cruelty-free tuszu wodoopornego z klasyczną szczotą) trwają!
- przezroczysty żel do brwi z My Secret to sztos. Oczywiście dla tych, którzy chcą by brwi były utrwalone i usztywnione jak na Super Glue (bo oczywście nie każdy takiego efektu pożąda). Dla mnie hit.
- krem tonujący z Cosnature był dla mnie deczko za ciemny, więc zużywałam go w minimalnych ilościach. Ponadto zawierał alkohol, więc nie używałam go codziennie – ot, tylko w weekendy. Ale w sumie był niezły, szczególnie jak na taki stuprocentowo naturalny kosmetyk kolorowy.
- bazy pod cienie Eveline nie lubiłam z powodu wybitnie lejącej konsystencji, a poza tym nie lubię samego Eveline. Więc cieszę się, że nie mam jej już w swoich zbiorach ;)
- puder Jadwiga Saipan był bardzo okej, ale ja po prostu nie używam pudrów z kolorem i wolę te transparentne.
- kiedyś kupiłam gąbkę Boho Beauty, która była tak miękka, że aż brakowało miejsca na skali. Ta była zupełnie inna i nie wiem czy dotyczy to ich wszystkich, czy tylko niektórych... Zła nie była, ale mam zamiast niej lepsze (np. z Glam Shopu);
- pomadka Eveline Velvet Matt w kolorze 506 była genialna: kolor, konsystencja... ale to Eveline. Więc chciałam się z nią pożegnać i po zużyciu oraz opisaniu jej tutaj mogę ją wreszcie wyrzucić.
Ciało
higiena
Choć ogólnie staram się używać głównie kosmetyków w kostkach (bardziej less-waste) to sprezentowanemu żelowi o zapachu kokosa (Avon Aloha Monoi) nie mogłam odmówić. Żel jak żel, ale ten zapach...
Poza tym zeszły mi cztery kostki: peelingująca Bielenda oraz lastryko z Czterech Szpaków do ciała, a Linda z Biedronki oraz piernikowe Elko do rąk. Tego ostatniego raczej polecić nie mogę, bo z powodu (jak sądzę) wysokiej zawartości olei było bardzo ciapowate i przy tym brudziło umywalkę. Reszta oczywiście poprawna.
Olejek pichtowy kupiłam kiedyś z myślą o ogarnięciu zaskórników, a zużyłam ostatecznie głównie do prania bielizny menstruacyjnej ;) Pianka Facelle była też okej, ale chyba jednak produkt w formie żelowej wydawał mi się bardziej wydajny. Te patyczki Isana też są u mnie stale obecne, mam już kolejne opakowanie.
nawilżanie
Ogólnie ciało staram się nawilżać czystymi olejami lub masłem na wagę z Organique i te metody są ekstremalnie wydajne. Ale raz na jakiś czas (szczególnie na wyjeździe) sięgam po typowe balsamy czy masła i widoczna Bielenda Eco Nature była CUDNA. Zapach naturalnego kokosa z wanilią, działanie... cudeńko.
Te kremy do rąk Ziai z pompką również bardzo lubię, to już chyba moje trzecie opakowanie (akurat otrzymane od przedstawiciela farmaceutycznego). Wrócę na pewno nie raz.
Kremy do rąk ze Starej Mydlarni też dostaję od przedstawicieli i też są świetne! Ten w wersji Algae & Mint wchłaniał się tak szybko, że był moim kremem do używania w pracy.
O tym, że pomadka Kneipp to mój hit pandemii pisałam tutaj i podtrzymuję opinię, że to dla mnie najlepszy balsam pod maseczkę. Pomadka Polana firmy Herbapol też była fajna, ale już zdecydowanie bliżej wszystkich innych dobrych balsamów – czyli lepsza do stosowania na dworze albo w domu, a niekoniecznie pod maseczkę.
Perfumy
CK One dostałam w prezencie i nie był to mój zapach, ale zużyłam bez bólu.
Za to Do Son od Diptyque... ojejku. To bardzo tuberozowe perfumy, czyli rzecz nie dla każdego, ale akurat w mojej ulubionej nucie. Są tak podobne do Tuberose Angelica od Jo Malone London, że w mojej głowie często traktowałam je zamiennie. Są za to od nich ociupinkę trwalsze i z tego co wiem, w przeciwieństwie do JML firma Diptyque chyba nie testuje na zwierzętach... Więc nie wiem, czy nie wygląda na to, że mój absolutny signature scent przejdzie swego rodzaju upgrade.
***
I tak to wyglądało w ostatnim półroczu. Widzę wyraźne zmniejszenie liczby zużytych produktów, które ogromnie mnie cieszy. W dalszym ciągu mam pomysły, by życie upraszczać sobie jeszcze bardziej, więc oby trend się utrzymał :)
Wszystkiego dobrego w nowym roku!
Sporo produktów, miałam tylko 2 z nich ;)
OdpowiedzUsuńBardzo imponujące jest Twoje denko, dużo fajnych rzeczy :)
OdpowiedzUsuńOby więcej wpisów w 2022!
OdpowiedzUsuńDlaczego nie lubi Pani kosmetyków Eveline?
OdpowiedzUsuńJa w takim razie wypróbuję Bielendę z peptydami skoro polecasz. Chociaż teraz jedna z sieci ma promocję na Fluff z pyłem księżycowym, o którym pisałaś; kusi mnie też krem SNP - to moja trójka do wypróbowania, resztę pielęgnacji mam dzięki Tobie chyba zamkniętą i kompletną na razie.
OdpowiedzUsuńTo jedyny blog kosmetyczny który odwiedzam i któremu ufam, więc jeśli wpisy przestaną się ukazywać chociaż te dwa razy w roku to będzie bieda;)
U mnie tołpa zrobiła dobre wrażenie
OdpowiedzUsuńBielenda też jest jedną z ulubionych marek. Ucziwa cena i dobra jakość.
OdpowiedzUsuń