6/08/2016

Jak zacząć przygodę z cieniami do powiek, cz. 2 – poziom… ciągle początkujący ;)





„Każdy z nas kiedyś zaczyna. (…) To, że kompletnie nam nie idzie to nie wstyd, a przede wszystkim: to nie powód, żeby się poddawać! Makijażu można się nauczyć…” – tak pisałam Wam dwa miesiące temu w moim poście z radami dla osób absolutnie początkujących w malowaniu oczu cieniami do powiek. Jeśli chcecie uczyć się razem ze mną, zapraszam na drugi tekst z tej serii :)


Jesteśmy na poziomie nałożenia na powieki jednego dopasowanego do nas cienia. W wariancie najbardziej podstawowym jest to cień w kremie nakładany naszym własnym palcem i to jest okej! Ale oczywiście już na tym etapie możemy trochę kombinować: kupić bazę do cieni i/lub pierwszy pędzel. W moim przypadku (używam jednego z matowych cieni Maybelline Color Tattoo) baza jest zbędna, ale lubię nakładać ten kosmetyk pędzlem. Najlepiej spisuje się tu ni mniej, ni więcej, a najgorsze posiadane przeze mnie narzędzie, czyli rossmannowski pędzelek For Your Beauty z linii Basic, o taki (klik!) Kupiłam go pod wpływem impulsu ze sto lat temu, ale okazał się tak miękki i wiotki, że nie znalazłam dla niego żadnego zastosowania – do czasu. Pędzel bardzo ładnie nakłada gęsty cień Maybelline i spokojnie daje radę go rozetrzeć tam, gdzie sobie wymyślę: najczęściej tylko odrobinę ponad załamanie powieki.

Zakładając, że ten etap mamy już w pełni opanowany możemy przejść do wyższego poziomu wtajemniczenia :D Najprostszym sposobem zwieńczenia makijażu byłoby dołożenie do niego kreski i to jest właśnie to, co ja robię na co dzień. Jednak do tej serii postów zainspirowały mnie nie zalegające w naszych zbiorkach eyelinery, tylko cienie i paletki, które liczbowo biją je w tym względzie na głowę ;) Dlatego o robieniu kreski pogadamy może kiedy indziej, a dziś wprowadzimy do makijażu naszego oka drugi i trzeci kolor!

Ponieważ cały czas rozmawiamy tutaj o klasyce makijażu, nikogo nie zdziwi fakt, że proponowane przeze mnie dwa kolory to stonowane warianty tego, który jest naszą bazą: jeden jaśniejszy od bazowego, a drugi ciemniejszy.


Rozjaśnianie wewnętrznego kącika oka


źródło


Najbardziej popularne propozycje to cienie w kolorze złota oraz srebra. Uwaga! zwracam Waszą uwagę na to, że nie chodzi mi o typowo złote/srebrne cienie, kapiące brokatem i generalnie wyjęte żywcem z karnawału. Szukajmy raczej czegoś, co ma jednolicie złocisty lub srebrzysty połysk – cieni metalicznych, perłowych bądź satynowych. Cudowne perły ma w swojej ofercie na przykład Inglot. Najbardziej uniwersalnym kolorem będzie coś pomiędzy złotem a srebrem: coś w rodzaju białego złota czy koloru szampańskiego. Możemy też pomóc sobie zasadą, że w dużym uproszczeniu: jeśli mamy ciepłą karnację szukajmy raczej złota, a jeśli chłodną – idźmy w srebro. Jeśli mamy problem z określeniem naszego typu kolorystycznego, zajrzyjmy np. tutaj (klik!)




Super sprawą na początek jest też rozjaśnianie okolic oczu za pomocą… rozświetlacza używanego do konturowania twarzy. Jeśli mamy w swojej kolekcji dowolny rozświetlacz – Mary Lou, High Beam, Wibo, co tylko sobie wymarzymy! – możemy dać im szansę wykazania się gdzie indziej ;)

Oczywiście możemy użyć takiego cienia, jaki się nam podoba. Srebro i złoto – owszem, ale biel, jasny róż, wanilia, szampan… wszystko jest dozwolone, jeśli tylko cień nałożymy umiejętnie :) Co to jednak znaczy? Zastanówmy się teraz nad:
  • rozmieszczeniem cienia,
  • jego ilością,
  • oraz narzędziem, którego użyjemy.


Gdzie nakładać rozświetlający cień do powiek?



źródło


Wydaje mi się, że obrazek powyżej wyjaśnia wszystko :) Rozświetlamy wewnętrzny kącik tworząc naszym cieniem literkę „v” i delikatną chmurkę, którą połączymy go z cieniem bazowym. Delikatnie rozświetlamy też okolicę pod łukiem brwiowym, opcjonalnie także tę pod dolnym kącikiem oka.


Ile cienia rozświetlającego kąciki nałożyć?



źródło: ciekawy artykuł na Beautyeditor.co

O ile ciężko będzie osiągnąć efekt za małego rozświetlenia, o tyle jego nadmiar wygląda już kiepsko i jest moim zdaniem częstym błędem (który, jak widać, nie ominął Ashley Tisdale - po lewej). Odrobina rozświetlenia jak u Sarah Hyland (po prawej) sprawia, że oczy wyglądają po prostu na wypoczęte – samego kosmetyku, de facto, nie widać. To jest efekt, do którego dążymy i pamiętajmy, że jak rozjaśnimy kąciki za mało to świat się nie zawali: po prostu następnym razem będziemy odważniejsze. Ale tylko odrobinkę! ;)


Czego użyć do rozświetlania wewnętrznego kącika oka?


Czy pędzel jest w tym przypadku aż tak ważny? Moim zdaniem: nie. Ja najczęściej robię to opuszką palca i w ogóle nie odczuwam tu istnienia jakiegokolwiek problemu. Ale jeśli nasze preferencje są inne, łapiemy za pędzel i też będzie dobrze! Najbardziej popularne są tutaj malutkie pędzle kulkowe, takie jak na przykład Hakuro H78. Niedawno sprawiłam sobie śmiesznie tani pędzelek Ebelin i również nie narzekam. Jeśli chcemy na próbę kupić coś drogeryjnego, ja zdecydowałabym się na małą końcówkę któregoś z tych podwójnych pędzli dostępnych w Rossmannie tu lub tu.

Podsumujmy więc rozświetlanie oczu: ono w dalszym ciągu nie wymaga od nas ani wielkich umiejętności, ani niesamowitych akcesoriów, ani nawet nowego kosmetyku jeśli tylko posiadamy jakiś rozświetlacz do twarzy czy dowolny jasny cień do powiek. Natomiast w wersji optymalnej przydatny może okazać się pędzelek za niecałe 20 zł i jeden idealnie dobrany kosmetyk.

Mój zestaw: pędzel Ebelin (2,95 euro) oraz perłowy, cielisty cień z paletki Sleeka „Storm” – na tych swatchach jest drugi od lewej. I-de-ał.




Cień do przyciemnienia makijażu oka



źródło


Analogicznie do poprzedniej sytuacji, bezpiecznym wyborem będzie tutaj ciemniejsza wersja naszego cienia bazowego. Ciemne brązy, zgaszone róże, szarości – szukamy czegoś w tym rodzaju. Tym razem wśród wykończeń stawiajmy raczej na maty i satyny. Dowolność jest o wiele większa, więc listę polecanych przeze mnie produktów podam na końcu tekstu :) Ale pamiętajmy, że i w tej kwestii możemy pokombinować najpierw z tym, co już mamy – jeśli jesteście w posiadaniu np. cieni do brwi, to warto dać im szansę! Co prawda, większość z nich ma raczej zgaszone kolory i należy postępować z nimi ostrożnie by nie uzyskać efektu przybrudzonego oka… ale na pierwsze próby będą jak znalazł :)

Wszystko to dlatego, że pierwsze próby wcale niekoniecznie muszą być udane. Chciałabym bowiem zaprezentować Wam genialną moim zdaniem technikę, którą warto najpierw troszkę przećwiczyć. Nie kojarzę z naszej rodzimej blogosfery polskojęzycznego określenia na „outer V”, więc zamiast tworzyć własny odpowiednik („zewnętrzne V” jakoś mi nie brzmi…) zostanę przy nomenklaturze zza granicy. Jeśli wiecie jak outer V nazywają polskie makijażystki to dajcie mi znać ;)



Outer V to sposób na podkreślenie zewnętrznego kącika w sposób, którego nie narzuca nam żaden tutorial czy graf, a jedynie budowa naszego oka. Ja właściwie zawsze używam tej techniki i na sobie, i na innych, i nigdy dotąd mnie zawiodła – dopuszczam jednak myśl, że nie przy każdych warunkach anatomicznych się sprawdzi. Pamiętajmy, że dla tych z nas, które mają oczy zbudowane nietypowo istnieje mnóstwo instruktaży stworzonych właśnie z myślą o konkretnych wariantach: opadających powiekach, powiekach bez załamań, oczach głęboko osadzonych i tak dalej.

Psst! Mnóstwo takich wskazówek zawarłam w części 5. tej serii o cieniach!


Do wykonania tego elementu makijażu niezbędny będzie wreszcie porządny pędzel. Jak mówi autorka filmiku, w zależności od wielkości naszego oka i innych czynników możemy wybrać naprawdę różne narzędzia: do małych oczu proponuje pędzelek bardzo zbliżony do kulkowego (Posh, po lewej), do większych MAC 217 (bardzo podobna jest też Zoeva 227), a dla fanów skośnie ściętego włosia – MAC 275. Przy tym ostatnim miejmy na uwadze, że raczej nie nada się do roztarcia naszego V i będzie nam potrzebny jeszcze jeden… Natomiast ja bardzo lubię tę metodę i często właśnie rysuję podstawowy kształt mojego „fał” i dopiero potem go rozcieram.

W każdym razie, osobiście uważam, że gdy po pierwszych próbach z pierwszym z brzegu pędzlem będziemy mniej-więcej wiedzieć jakiego akcesorium szukamy, to warto wtedy na taki pędzel wydać większe pieniądze. Nie na cały zestaw -nastu z nich, nie na wielkie palety cieni, ale właśnie na jedno podstawowe narzędzie, które przyda nam się zarówno w robieniu „dzienniaczków”, jak i makijaży wieczorowych.




Co prawda intuicja podpowiada mi, że moje czytelniczki cierpią raczej na nadmiar, a nie niedobór cieni do powiek ;) ale oczywiście na koniec powiem parę słów o moich ulubionych cieniach pojedynczych.

Wiem, że to teraz trochę niemodne (bo najbardziej trendy są spore, gotowe palety cieni do powiek), ale ja uwielbiam komponować własne palety z cieni pojedynczych. Dlatego u mnie na pierwszym miejscu są wkłady Inglota czy Kobo, a potem długo, długo nic ;) Wyspy i sklepy Inglota są prawie wszędzie, ale mają też sklep internetowy oferujący część ich przebogatej oferty. Jak widać, wśród cieni matowych przeważają właśnie cudne, dzienne kolory, ale i wśród pozostałych wykończeń jest w czym wybierać.

Cienie Kobo może minimalnie ustępują im jakością, ale cenowo wychodzą świetnie. Wkład kosztuje 10,39 zł/1,9 g produktu (Inglot – 15 zł/2,3-3,6 g w zależności od koloru), ale bardzo często trafiam w Drogeriach Natura na promocje w rodzaju -50% czy 1+1, co daje nam około 5 zł za jeden wkład Kobo… Więc ja zebrałam ich w ten sposób już całkiem sporo ;) Ponownie: seria matowa to głównie neutrale, a wśród błyszczących jest już bardziej kolorowo, są też i neony – w sam raz na wakacje ;)


W swojej kolekcji mam też obecnie jeden cień do powiek FM Group i jestem z niego bardzo zadowolona, podobnie jak z bazy pod cienie FM, o której już kiedyś Wam pisałam.  Mój cień to matowy Cashmere Eyeshadow w odcieniu Wenge Wood, jest cudny!

Inne pojedyncze cienie, które kiedyś bardzo lubiłam to Manhattan Multi Effect i L’Oreal Color Riche. Te ostatnie podbierałam mamie kiedy jeszcze nie śniło mi się kupowanie własnej kolorówki :D

Jak obecnie wygląda mój zestaw do podkreślania zewnętrznego kącika oka? Bardzo prosto! Firma Essence miała kiedyś w swojej ofercie pędzel o nazwie Smokey Eyes Brush i on do mojego outer V pasuje jak ulał. Co nie znaczy, że nie sprawiłabym sobie jeszcze jakiegoś zamiennika… ;D Ale na razie ten stareńki jak świat pędzel i ciemny brązowy mat to mój duet idealny. A brązy mam trzy, plus do tego grafit i czerń. Zobaczcie same:


FM Group Wenge Wood, Kobo 115 Orient Brown, Kobo 116 Dark Chocolate, Kobo 127 Graphite, czerń z palety Sleek „Storm” 

Zamiast podsumowywać teraz kolejną część tekstu, podsumujmy od razu cały wpis w kontekście poprzedzającej go części pierwszej.

Must-have do „trzyetapowego”, prostego makijażu dziennego to:
  • cień bazowy, np. cień w kremie,
  • coś do rozjaśnienia wewnętrznego kącika (choćby i rozświetlacz do twarzy!),
  • ciemniejszy cień do zewnętrznego kącika,
  • pędzel do podkreślenia outer V. 


I to wystarczy! Naprawdę. Zakładamy w tym momencie, że tam gdzie się da nakładamy kosmetyk palcem i generalnie trzymamy się absolutnego minimum.



Do wykonania tego makijażu potrzeba ciut więcej kroków niż opisane dzisiaj, ale jesteśmy już w stanie osiągnąć prawie taki efekt! :) | źródło

Oczywiście, możemy to rozszerzyć: o pędzelek do cienia bazowego, o kulkę do rozświetlania kącika czy osobny cień do wykonania tego kroku. Ba! możemy też dołożyć bazę pod cienie i kreskę eyelinerem. Ale to dalej będzie tylko kilka kroków do wykonania w pięć minut :) Myślę, że zgodzicie się ze mną: większy efekt wywrze faktyczne użycie trzech kolorów, niż całe stosy kosmetyków, których nie użyjemy, a będą jedynie leżeć i kurzyć się ;)

Ale kto wie? Może pod koniec tej serii postów (na którą w dalszym ciągu mam mnóstwo pomysłów!) uda nam się reaktywować te wszystkie leżące odłogiem zapasy :) Mam nadzieję, że wszystkim nam się to powiedzie ;)


Ściskam!
Ania

6 komentarzy:

  1. Tego mi było trzeba! Szukałam tutoriali, ale jak znalazłam i próbowałam to miałam wrażenie, że wszystko wygląda nie tak jak powinno. A tutaj wszystko fajnie wyjaśnione. Będę próbować sobie Twoimi sposobami, oby wyszło. Kupiłam paletkę Lovely - Nude make up kit, cienie Maybelline Color Tattoo - On and On Bronze i Permnament Taupe, jakoś ich nie używam. :/ Boję się to ruszyć. Zazwyczaj robię kreskę eyelinerem i się kończy na tym.
    Sandra

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja nie uzywam cieni bo nie lubie (raz na ruski rok sie zmusze), do tego zrobienie mojej perfekcyjnej kreski wymaga czasu, a z nimi i tak mam juz wyraziste oczy

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny tutorial. Przydałby się tutaj też spis pędzelków :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny post, jakoś nigdy nie zwracałam uwagi na cienie, a widać jednak to był błąd i muszę sporo nadrobić :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ostatnio mam tak mało wieczorowych wyjść, że zupełnie zapomniałam o cieniach, a w świetle dnia nie lubię ich używać. Fajna sztuka, ale brak mi motywacji by teraz uczyć się jej, a motywacja jest motorem każdego działania ;-)

    OdpowiedzUsuń
  6. Czemu Ty mi to robisz i pokazujesz swatche cieni Kobo? :D Wyglądają pięknie i już się zaczęłam ślinić na te cudne maty! Ale mam tyle cieni, że wiem iż nie potrzebuje :D Super opisane porady dla początkujących, aczkolwiek mam jedno ale - pod łuk brwiowy postawiłabym jednak na coś jasnego i matowego :) Mam wrażenie, że taka perełka w tym miejscu nie wygląda najlepiej :) Oczywiście to tylko moje zdanie i nikomu nic nie narzucam :)

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2016 Kosmeologika , Blogger