Jemy sezonowo: Twoja idealna owsianka



Owsianka to śniadanie mistrzów. Słyszałam to wielokrotnie i muszę przyznać, że argumenty „za” faktycznie wyglądały świetnie! Jedzenie owsianki chroni przed chorobami serca, nowotworami, cukrzycą typu II, pomaga dbać o linię, obniżać ciśnienie i cholesterol, wspomaga odporność, zawiera błonnik, witaminy z grupy B... No, cuda.
Zapuszczanie włosów w praktyce: pół roku.


Sześć miesięcy temu ogłosiłam Wam, że zapuszczam długie włosy. Przez ten czas na blogu ukazało się ładnych parę wpisów poświęconych temu tematowi, a najważniejsze z nich to:


Minęły kolejne trzy miesiące, więc wpadam do Was z kolejnym raportem: tym razem półrocznym :)

Po pierwsze: fryzjer i fryzura

Jak pisałam ostatnio, swoje zapuszczanie zaczęłam od małego cięcia. Ogólnie rzecz biorąc bardzo pilnuję tego, by co trzy miesiące podciąć włosy o centymetr, ale na ten moment postanowiłam zawiesić ten nawyk przynajmniej do czasu kolejnej aktualizacji.

Przyczyn jest kilka, z których najważniejsza jest taka, że włosy wyglądają akceptowalnie! Po drugie, znalazłam sobie pracę na wakacje i zdecydowanie wolę do niej chodzić w elegantszych upięciach (które są o wiele łatwiejsze z każdym dodatkowym centymetrem długości) niż moim naturalnym bałaganie na głowie ;) Po trzecie, w czasie wakacji skłonna jestem przeczekać ten moment gorszego układania się włosów, a po wrześniowym podcięciu wrócę na uczelnię z odświeżoną fryzurą :)



Po drugie: suplementacja

Zgodnie z zapowiedzią, wzięłam się za picie skrzypu polnego. Zapału wystarczyło mi na pierwszy miesiąc, po którym to okazało się, że uzupełnienie zapasów o ziele w formie sypanej (a nie w torebkach) to jakieś impossibru -.- Po kilku próbach kupienia go zniechęciłam się, w końcu raz mi się udało dostać, potem znowu był problem... więc szacuję, że z dużą nieregularnością odbyłam może połowę kuracji. Do powtórzenia w przyszłości.

Aha! Od około dwóch miesięcy dość skrupulatnie pilnuję, by zjeść łyżkę siemienia lnianego dziennie. A to też ważny element włosowej diety :)

Po trzecie: wcierki

Pamiętacie jak w poprzednim podsumowaniu pisałam, że moja skóra głowy zaczyna marudzić na wcierkę Balea Men? Napisałam to chyba w złą godzinę, bo zaraz potem skalp przesuszył się tak okropnie, że wcierkę rzuciłam w kąt i zajęłam się ratowaniem sytuacji. Z pomocą przyszedł mi Jantar, który w przeszłości nie sprawdził się jako wcierka hamująca wypadanie czy przyspieszająca porost, ale teraz okazał się nawilżającym kompresem, przy którym aloes czy siemię mogą się schować: niekoniecznie tylko ze względu na działanie, ale też na łatwość stosowania.

Jantar pięknie ukoił skórę mojej głowy i aktualnie dalej stosuję go co drugi dzień sporadycznie (co 3-4 mycia) zastępując go wcierką Balea, której resztkę chciałabym jednak zużyć.

Po czwarte: skóra głowy

Szampony Equilibra dalej uwielbiam, ale ostatnio wpadły mi w ręce dwa cuda zupełnie innego rodzaju. Szampon Biolaven oraz nawilżający szampon Vianek do włosów suchych i normalnych to ulubione produkty mojej mamy, więc spędzając wakacje w domu rodzinnym bardzo często z nich korzystam :) Na razie powiem króciutko, że Biolaven jest dla mnie wręcz odrobinkę zbyt łagodny, ale poza tym jest bardzo fajny, a Vianek to już w ogóle cudo.

Ze względu na ciągłe używanie żelu do włosów (a od jakiegoś czasu nowego, nieco mocniejszego niż dotychczasowy) regularne dokładne oczyszczanie ich jest dla mnie bardzo ważne. Tu stosuję szampon pokrzywowy Herbal Care, który dostałam na kwietniowym spotkaniu blogerek, o którym wspominałam tutaj (klik!).

Masaże najpierw z powodu sesji, a potem z powodu przeprowadzki i remontu zostały parę tygodni temu zaniechane. Jednak zdecydowanie przez większość ostatniego kwartału wykonywałam je sumiennie i lada dzień zamierzam do tego wrócić!

Po piąte: zdrowie ciała i włosów

Mniej-więcej od 10.06 do połowy lipca odpuściłam sobie ćwiczenia, co niestety bardzo widać, bo jedzenia w tym czasie bynajmniej nie ograniczałam :P Ale w miarę możliwości ćwiczę obecnie co drugi dzień, a dodatkowo mam niezły wycisk w pracy i... sporo spaceruję grając w Pokemon Go (a jakże! :D). W diecie wprowadziłam jedną jedyną zmianę: po latach prób przekonałam się do jedzenia owsianki i teraz wcinam ją praktycznie codziennie. Myślę, że wyjdzie mi to tylko na zdrowie, podobnie jak wysypianie się – najważniejsza zaleta wakacji! ^^

Od lewej: zdjęcie sprzed pół roku, po trzech miesiącach zapuszczania i z wczoraj ;)


Okej, pogadajmy o efektach. Ja widzę je na pewno, ale mam wątpliwości czy na zdjęciach widać ile urosły... No i oczywiście bardzo czekam na to, aż urosną na tyle, bym mogła wrócić do normalnego mierzenia ich i olejowania, którego bardzo mi już brakuje. Radzę sobie z tym za pomocą bogatych, emolientowych masek i wzbogacania innych z nich olejami, ale jednak OOMO to zawsze była metoda idealnie dla mnie stworzona. Mam nadzieję, że w następnej aktualizacji (zapewne w październiku) będę mogła Wam napisać, że już do niej wróciłam :)

Sporo moich zdjęć (a okazjonalnie też i jakiś filmik :P) publikuję na Instagramie, więc jeśli chcecie zobaczyć coś więcej to dodajcie mnie! @b.anna.maria - zapraszam :)


Co sądzicie? Czy Waszym zdaniem widać jakąkolwiek zmianę?

EDYCJA: Wpadło mi do głowy, że idealną ilustracją do tego podsumowania będą zdjęcia z moich włosowych eksperymentów. Dobrze widać na nich kondycję włosów i dają niejakie pojęcie na temat ich obecnej długości.

Od lewej: efekty po serum do włosów z mlekiem sojowym, po masce z dodatkiem maranty trzcinowej i po płukance z soku z malin.

Ni kwas, ni wydra: o kwasie ferulowym, kojowym, fitowym (fitynowym), azelainowym i hialuronowym w kosmetyce
źródło

Kwasy w pielęgnacji cery to jeden z moich ulubionych tematów. Ta niezwykła grupa substancji czynnych może dokonać na naszej twarzy niesamowitych rzeczy, co starałam się już na łamach tego bloga kilka razy udowodnić.

Szczególnej uwadze polecam Wam dwa z moich ulubionych wpisów w tej tematyce:


Dziś pogadamy o kwasach zupełnie innego rodzaju. Nie należą one do żadnej z wyżej wymienionych grup i właściwie można powiedzieć, że kwasami są tylko ogólnie – z racji nazwy i przynależności do grup związków powodujących kwaśne pH roztworu, a niekoniecznie z powodu właściwości złuszczających.

Przedstawiam Wam bohaterów dzisiejszego wpisu: kwas ferulowy, kojowy, fitowy (fitynowy), azelainowy i hialuronowy.
KWAS FERULOWY

Dla kogo? Dla osób walczących ze starzeniem (szczególnie za pomocą filtrów i witaminy C), filtromaniaczek.

Rozpuszczalność: w alkoholach, glikolach.

Warto wiedzieć: kwas ferulowy ma właściwości stabilizujące witaminę C i E. Zwłaszcza w przypadku tej pierwszej jest to cecha bardzo cenna, bo witamina ta w niektórych postaciach jest bardzo niestabilna, a sam składnik pełni ogromnie ważną rolę w pielęgnacji przeciwstarzeniowej. Kwas ferulowy działa ponadto przeciwrodnikowo, więc tym lepiej spowalnia procesy starzenia. O roli promieniowania UV i wolnych rodników w starzeniu się cery pisałam w tekście o widocznych oznakach starzenia się skóry.

KWAS KOJOWY

Dla kogo? Dla walczących z przebarwieniami, szczególnie związanymi z trądzikiem.

Rozpuszczalność: w wodzie i etanolu.

Warto wiedzieć: Podstawowym i najważniejszym obszarem działania tego kwasu są przebarwienia. Hamuje on enzym biorący udział w wytwarzaniu melaniny – barwnika naszej skóry, którego nagromadzenie się w skórze daje efekt nierównego kolorytu, przebarwień itp. Ale to nie wszystko! Kwas kojowy działa także antyoksydacyjnie oraz antybakteryjnie.

KWAS FITYNOWY (FITOWY)

Dla kogo? Dla posiadaczek cery naczynkowej, z przebarwieniami, w pielęgnacji anti-aging.

Rozpuszczalność: w wodzie.

Warto wiedzieć: ma właściwości obkurczające naczynka, a także rozjaśniające i antyoksydacyjne.

KWAS AZELAINOWY

Dla kogo? Dla walczących z przebarwieniami, zaskórnikami i rozszerzonymi porami, trądzikiem.

Rozpuszczalność: w PEG-400, w wodzie słabo.

Warto wiedzieć: w podobny sposób jak kwas kojowy działa na przebarwienia, a dodatkowo przeciwbakteryjnie, przeciwzapalnie, przeciwzaskórnikowo. Jeśli wydaje się Wam, że jest to idealny zestaw dla cery trądzikowej, to się nie mylicie :)

KWAS HIALURONOWY

Dla kogo? Dla każdego! Jako cudowny nawilżacz kwas hialuronowy wskazany jest właściwie w każdym programie pielęgnacyjnym.

Rozpuszczalność: w wodzie.

Warto wiedzieć: o samym kwasie można napisać bardzo wiele: o różnych rozmiarach jego cząsteczek, zastosowaniu, pochodzeniu… Skupmy się jednak na właściwościach, które zacytuję za artykułem dr Ewy Szpringer:

Kwas hialuronowy obecny w skórze spełnia ważną rolę:
  • Jego najważniejszą funkcją jest wiązanie wody - cząsteczka kwasu hialuronowego może związać 1000 razy więcej wody niż sama waży. Dzięki temu, kwas hialuronowy utrzymuje prawidłowe uwodnienie i nawilżenie tkanek;
  • Jest odpowiedzialny za wypełnienie przestrzeni międzykomórkowej, w której znajdują się włókna elastynowe i kolagenowe oraz komórki skóry;
  • Zapewnia prawidłową aktywność komórek należących do układu immunologicznego skóry (SIS);
  • Wspomaga regenerację i proliferację uszkodzonych komórek skóry oraz proces gojenia się ran;
  • Stanowi barierę ochronną, bowiem zapobiega przenikaniu bakterii;
  • Eliminuje wolne rodniki, posiada zdolność wychwytywania reaktywnych form tlenu oraz przerywa kaskadę reakcji wolnorodnikowych.
Kwas hialuronowy można kupić solo jako półprodukt do wzbogacania ulubionych produktów lub poszukać przy wyborze kosmetyków drogerii. Byle tylko w tej naszej pielęgnacji się znalazł! :)

źródło
Jak widać, temat kwasów na peelingach chemicznych się nie kończy: istnieje dla nich mnóstwo zastosowań i właściwie nie ma cery, która nie podziękowałaby nam za ich obecność w schemacie pielęgnacyjnym. Wszystko należy oczywiście robić z głową, a na zapoznanie się z wyżej przedstawionymi kandydatami warto wybrać dobrej jakości kosmetyki zawierające je w niedużych stężeniach i dopiero potem ewentualnie sięgać po własne receptury.

Znacie przedstawione wyżej kwasy? Lubicie je, potwierdzacie ich działanie?
Jeśli macie pytania niedotyczące tematyki dzisiejszego posta to też piszcie śmiało ;)
A.

#kosmetoturystyka – Jakie kosmetyki warto kupić w Czechach?
źródło

Czeska Praga to aktualnie mój numer jeden na liście europejskich stolic do odwiedzenia. Nie wiem czy uda mi się to w tym roku, ale w niezbyt dalekiej przyszłości na pewno! Dla tych z Was, którym uda się mnie wyprzedzić albo które odwiedzają dowolne inne miasto w Czechach przygotowałam niniejszy poradnik.

DIY: malinowa płukanka do włosów // Miesiąc naturalnej pielęgnacji!
źródło

Dziś króciutko, bo walczę jeszcze z przywróceniem do normalności mojego życia po sesji, a zaczęłam też praktyki wakacyjne oraz dopinam różne blogowe i nieblogowe projekty ;)

Do wczorajszego eksperymentu natchnęła mnie miseczka pachnących malin. Postanowiłam wypróbować na włosach ich sok. Malinowy ocet mają w swojej ofercie na przykład Yves Rocher czy Marion, ale ich składy nie powalają – więc może nie tędy droga?

Bojąc się oblepienia włosów oraz wyczesywania z nich pestek bądź drobinek owoców, w mojej płukance wykorzystałam sam sok z garści ugniecionych malin (które i tak potem pożarłam) rozcieńczony wodą do objętości około litra i delikatnie zakwaszony kilkoma ziarnkami kwasku cytrynowego.

Po lewej światło dzienne, po prawej z lampą.


Co zrobiłam poza tym?

  • Umyłam włosy szamponem Biolaven
  • nałożyłam na nie maskę Kallos Caviar
  • po spłukaniu jej letnią wodą dołożyłam jeszcze malinową płukankę
  • odcisnęłam włosy z nadmiaru wody
  • w skórę głowy wtarłam Jantar
  • pougniatałam z odżywką b/s Ziaja, Intensywne Nawilżanie
  • … i pougniatałam jeszcze trochę z żelem Balea Men Ultra Strong.


Efekty? Jak dla mnie – nic nadzwyczajnego. Nic, czego nie osiągam przez samo użycie połączenia dobrze dobranej maski, kwaśnej płukanki, odżywki b/s i żelu do włosów. Podczas robienia zdjęć stanęłam troszkę za blisko okna, więc są one lekko prześwietlone i to też delikatnie przekłamują rzeczywistość. Mimo wszystko myślę, że więcej skorzystałam na jedzeniu tych malinek niż na nakładaniu ich na włosy :D Może efekt byłby ciekawszy, gdybym użyła większej ilości soku? Co sądzicie?

Ode mnie to tyle, buziaki! Jeśli macie jakieś pytania - piszcie.


Ania
Copyright © 2016 Kosmeologika , Blogger